FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
Forum Work Of Art Strona Główna
Prawica Pana

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Work Of Art Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wampisia




Dołączył: 01 Maj 2006
Posty: 131
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wieś Warszawa

PostWysłany: Pon 20:30, 22 Maj 2006    Temat postu: Prawica Pana

Ekhm... Mogę już...? Tak więc... To chyba mój pierwszy taki bardziej pełnometrażowy debiut... dałam do oceny kilku osobom (w tym poloniostce), wysłałam do Strefy Fikcji do Vala i teraz przyszła pora na forum. So...
______________________

- 1 -

Samotna postać stała na skale i wpatrywała się w dal. Zachodzące słońce oświetlało piękną twarz mężczyzny, na której widniał nieobecny wyraz. Niebieskie oczy patrzyły w przeszłość.
- Tu jesteś, Michale. - Rozległ się cichy głos.
Postać drgnęła. Michał odwrócił się powoli. Za sobą ujrzał sylwetkę jednego z przyjaciół - Gabriela.
- Pospiesz się. Chyba nie chcesz się spóźnić na zebranie? - Zawołał anioł rozbawionym głosem. Michał był znany ze swej niechęci do wszelkich zgromadzeń, zebrań i raportów.
- Już idę... - Westchnął cicho Wódz Zastępów Niebieskich. Niedbałym gestem odgonił mewę, która chciała usiąść na jego ramieniu, i ruszył za Gabrielem.

***

- Nienawidzę tego! Wszyscy liczą, że będę na każde ich zawołanie, ale na żołd dla żołnierzy to już im szkoda pieniędzy! - Michał walnął pięścią w dębowy stół. Piwo, będące jeszcze niedawno w cynowych kuflach, popłynęło teraz falą po deskach.
- Misiu, uspokój się. - Rafael niepewnie poklepał przyjaciela po plecach, lecz szybko przestał, spiorunowany wściekłym spojrzeniem Archanioła.
- Jak ja mam być spokojny?! Ludzie mi dezerterują! Jak ja mam chronić bram, gdy nie mam żołnierzy?!
Nikt mu nie odpowiedział. Bo i po co? Sytuacja przedstawiała się bardzo nieciekawie: Rada znów obcięła fundusz na wojsko. To samo stało się z pieniędzmi na badania Razjela oraz na składniki lekarstw dla Rafaela. I jak oni mieli służyć Niebu?
- Panowie, już kilka razy byliśmy w takiej sytuacji i jakoś udawało nam się z niej wybrnąć. - Powiedział uspokajającym głosem Uriel.
- Ale wtedy był z nami Metatron. - Zauważył gorzko Gabriel. Jego towarzysze pokiwali smętnie głowami. Metatron, używając słów Michała, przeszedł do obozu wroga, czyli słowami prostego cywila: ze strony aniołów przeniósł się na stronę Lucyfera. Ta nagła zmiana poglądów zaskoczyła wszystkich, z Panem Podziemia włącznie. Wielu próbowało dociekać powodu tej... dezercji. Krążyło wiele plotek. Że Metatron miał dość władzy archaniołów. Że nie podobały mu się prawa rządzące w Niebie. Była też taka, że chciał obalić Lucyfera z tronu i zawładnąć Piekłem. Nie wiadomo, czy którakolwiek była bliska prawdy. Lecz fakt pozostawał faktem: Metatron porzucił Królestwo.
- Nie wiem, jak my sobie poradzimy z Radą. - Westchnął cicho Ariel. Odpowiedziało mu przytakujące mruknięcie. Aniołowie pociągnęli zdrowo z kufli, wypijając resztki piwa. Michał otarł pianę z ust, odsunął krzesło i wstał.
- Idę się przejść. - Powiedział, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia. Chwiejnie ruszył między stolikami i zniknął w ciemności rozlegającej się za drzwiami "Głowy Meduzy".
- Nie wiem, co z nim jest. Siedzi ciągle nad morzem i wpatruje się w wodę. To do niego nie podobne. Gdzie się podział nasz zapalczywy Michałek, co to najpierw bił, a dopiero potem zadawał pytania? - Zapytał Gabriel.
- Myślę - zaczął Rafael. - Myślę, że to ma związek z Metatronem.
- To znaczy? - Zapytali chórem pozostali.
- No wiecie... Metatron zawsze był dla Michała wzorem. A teraz odszedł.
Archaniołowie pokiwali zgodnie głowami.
- O takich rzeczach nie można rozmawiać na trzeźwo! - Krzyknął nagle Ariel.
- Masz rację. - Poparł przyjaciela Uriel. - Jeszcze jedną kolejkę!

- 2 -

- Amelio...
Szept, cichszy od powiewu wiatru, wyrwał się z ust mężczyzny siedzącego na plaży. Przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy z przeszłości. Królowała wśród nich jedna twarz. Jej twarz. Krótkie, rude włosy, blada cera z mnóstwem piegów. I zielone oczy. Zwykł porównywać je do szmaragdów. Przyjaciele naśmiewali się z tego zamiłowania do zwykłej śmiertelniczki, ale on się nimi nie przejmował. Tak dobrze im razem było. Ale to, co dobre nigdy nie trwa wiecznie. Amelia pracowała w banku. Pewnego dnia grupa złodziei wtargnęła do środka. Zabłąkany pocisk, wystrzelony w kierunku strażnika, odebrał Michałowi sens życia. Znów ujrzał jej roześmianą twarz. Prawie słyszał jej głos.
- Ale ona już nie wróci! - Krzyknął w ciemność. Odpowiedział mu odległy krzyk mew. Pojedyncza łza spłynęła po policzku anioła. Szybko ją otarł, widząc cień na piasku.
- Witaj, Michale. - Dobiegł jego uszu melodyjny głos, należący do jednej z anielic.
- Witaj, Arinno.
- Rada znowu dała wam popalić?
Archanioł pokiwał potakująco głową. Anielica usiadła obok niego i utkwiła wzrok w ciemnej toni morza. Michał przyjrzał się uważnie swojej towarzyszce. Miała kruczoczarne włosy, związane w luźny węzeł, pełne usta i ciemnoniebieskie oczy wyglądające jak trzęsawisko nocą. Na jej plecach znajdowały się trzy pary skrzydeł - atrybut każdego Serafina.
- Możesz tak na mnie nie patrzeć? Peszę się.
Michał otrząsnął się i mocno zaczerwienił.
- Przepraszam... - Mruknął zawstydzony.
- Nie przepraszaj. - Arinna wybuchnęła perlistym śmiechem. - Nie widzisz, że się z tobą droczę?
- Ostatnio nie mam nastroju na żarty...
- Chodzi tylko o Radę? - Zapytała anielica. - A może coś innego?
Usta Michała zacisnęły się w prostą kreskę, a oczy mu pociemniały. Po jego twarzy przemknął cień bólu.
- No tak... To dziś mija siedem lat, prawda?
- Tak. - Uciął krótko mężczyzna.
- Właściwie, nigdy nie wiedziałam, co ty w niej widziałeś. - Powiedziała niedbale Arinna wzruszając ramionami. - Nie była ładna. Figura właściwie żadna... Owszem, charakter miała całkiem...
- Możesz przestać?!
Mewy, siedzące kilka metrów od nich, zerwały się z głośnym łopotem skrzydeł.
- O co ci chodzi? - Zapytała anielica niewinnie.
Michał nie odpowiedział. Wstał z piasku i ruszył wzdłuż brzegu.
- Mężczyźni... - Mruknęła pod nosem kobieta i położyła się na wilgotnym ziemi. Taka piękna noc aż się prosi, by spać pod gołym niebem, pomyślała jeszcze i zamknęła oczy.

***

- Moja głowa...
Gabriel niepewnie zwlókł się z łóżka. Jakimś cudem doszedł do łazienki i wszedł pod prysznic. Wyszedł spod niego dopiero po jakiejś godzinie - dopiero wtedy uznał, że zmył z siebie brud wczorajszego dnia. W samym tylko ręczniku na biodrach usiadł w wiklinowym fotelu, stojącym na balkonie. Powieki same mu opadły, a przed oczami pojawiły się obrazy z wczorajszego wieczoru. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie tyrad Razjela. Gdyby tylko Rada usłyszała jego złorzeczenia!

***

"Głowa Meduzy" świeciła o tej porze pustkami. Nie licząc podrzędnego demona, leżącego pod stołem i chrapiącego niemiłosiernie, obsługi baru oraz dwóch zakapturzonych postaci siedzących przy zacienionym stoliku. Pochylili się nad blatem, by rozmowy nie usłyszała barmanka, ścierająca stoliki ścierką łamiącą wszelkie przepisy czystości.
- Jak Metatron? - Odezwał się głęboki głos spod kaptura pierwszej z postaci.
- Zaszył się wśród Mrocznych. - Odpowiedział drugi. Jego głos był jak diament: piękny, lecz można nim przecinać szkło.
- Podejrzane... Nie próbuje niczego?. - Słowa okryte były nutką podejrzliwości.
- Ari, przecież bym ci powiedział. Nasz wywiad niczego nie wykrył.
Pierwsza postać podniosła się ciężko, jakby zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się stołu. Pod szatą widać było wyraźnie zaznaczone skrzydła.
- Miejcie go na oku. - Powiedziała jeszcze i ruszyła ku drzwiom.
Mężczyzna, siedzący wciąż przy stoliku, zdjął kaptur. Czarne kosmyki opadły na jego twarz.
- Nie tylko jego... - Powiedział cicho pod nosem. - Nie tylko...

***

Ulice Londynu, pełne już ludzi spieszących do pracy, idealnie pasowały do jego nastroju. Deszcz padał tu niemal bez przerwy. Słynna londyńska mgła sprawiała, że ludzie nie widzieli nic przed sobą. Z tego powodu Michał został już kilka razy potrącony przez przechodniów i omal nie przejechany przez taksówkarza. Nie zwracając uwagi na klaksony, przeszedł przez ulicę. W końcu anioła nie można zabić tak, jak śmiertelnika.
- Patrz jak leziesz!
Kierowcy w Londynie nie należeli do najuprzejmiejszych.
Michał z zainteresowaniem spoglądał na mijających go ludzi. Nawet nie zauważali jego skrzydeł, chociaż nawet nie przykrył ich płaszczem. Wzrok przechodniów zatrzymywał się na nich przez chwilę, lecz później prześlizgiwał się dalej, jakby nic nie napotkał. To takie typowe dla ludzi, pomyślał z pogardą. Wmawiają sobie, że czegoś nie ma, nawet jeśli to tkwi przed ich oczami. Wciąż kręcąc głową na ludzkie zachowanie wszedł do małej kawiarenki. Od razu poprawił mu się humor. Kawiarnia nie była zatłoczona, jak większość takich miejsc na Soho, lecz panowała w niej przyjemna atmosfera. Anioł podszedł do kasy.
- Frappe z syropem miętowym poproszę. - Powiedział do szczupłej brunetki, uśmiechając się przy tym tak, jak to tylko anioły potrafią.
- Na miejscu czy na wynos? - Ekspedientka, nieczuła na ów uśmiech, ze znudzona miną wstukała kod napoju do kasy.
- Na miejscu.
- Dwa i pół funta.
Z cichym westchnieniem zapłacił. Po raz kolejny przypomniał sobie, że jest na Ziemi. Tu jego uśmiechy nic nie znaczą.

- 3 -

Gabriel skinął na anielicę trzymającą czarę z winem. Drżąca dziewczyna podbiegła szybko do stolika i napełniła puchary siedzących przy nim Archaniołów, po czym szybko się oddaliła.
- Wspaniałe wino, Gabrielu - powiedział z aprobatą Ariel, znany ze swych skłonności do dobrych trunków.
Siedzieli na obszernym tarasie, z którego widać było odległe kresy Księżyca. To właśnie tam znajdowała się siedziba Pana Objawień. W pobliskim ogrodzie właśnie kwitły jabłonie. Słodki zapach kwiatów docierał do siedzących. Wraz z winem i ciepłym popołudniem sprawiał, że siedzący przy stole skrzydlaci byli wyraźnie senni.
- Nie wiem, jak ty możesz jeszcze cokolwiek pić - mruknął Rafael. - Po dzisiejszym ranku zostanę chyba abstynentem.
- Zgadzam się z Rafałem - wtrącił Razjel. - Myślałem, że w nocy ktoś otworzył moją głowę, nasikał tam, a potem zamknął ją z powrotem.
- Nie przesadzajcie. Ja się czułem doskonale.
- Bo ty, Kamciu, jesteś żołnierzem. A żołnierze mają twarde czerepy - wytłumaczył ze śmiechem Uriel.
- Tylko nie "Kamciu" - warknął Kamael. Był przeczulony na punkcie swojego przezwiska, które nadała mu jedna z pięknych anielic - Karina. Tylko ona mogła bez żadnych nieprzyjemnych konsekwencji zwracać się tak do dowódcy dwunastu tysięcy Aniołów Zniszczenia.
- Przestańcie. Przecież mamy być drużyną. Jak chcecie obronić Królestwo, skoro się ciągle żrecie? - Spokojny na co dzień głos Gabriela drżał teraz od gniewu. Jego oczy rzucały błyskawice.
- Masz rację... - wymamrotał zawstydzony Kamael. Podniósł puchar i skłonił go w stronę Uriela. - Wybacz, stary.
Aniołowie wypili trunek jednym łykiem.

***

Michał rozejrzał się po kawiarni. O tej porze niewiele osób postanowiło wypić tu poranną kawę. Wszyscy się spieszyli. Ich życie było jedną rozmazaną smugą. Ciągle w biegu. Ciągle w pośpiechu. Lecz kilka osób wyraźnie się nigdzie nie spieszyło.
Przy oknie siedział mężczyzna o siwych włosach. Przed sobą rozstawił sztalugę i długimi pociągnięciami pędzla malował rzeczywistość świata za szybą. Na płótnie dominowały ciemne barwy. Przed malarzem stała filiżanka z espresso. Od czasu do czasu, jakby machinalnie, wypijał z niej niewielki łyczek i wracał do malowania.
Stolik niedaleko Michaela był zajęty przez czarnoskórą nastolatkę o głębokich, brązowych oczach. Czekoladowe włosy, poskręcane jak sprężynki, otaczały jej twarz, upodabniając ją lwicy z głębi Afryki. Dziewczyna zajęta była wycieraniem łez z policzków. Michał przez chwilę się wahał, po czym zajrzał w jej umysł. I szybko się stamtąd wycofał. Żałował, że tam w ogóle spojrzał. W tej chwili Murzynka spojrzała na niego. Jej wzrok spoczął na skrzydłach. Uśmiechnęła się nieznacznie. Michał odwrócił od niej oczy. Coś w tej dziewczynie sprawiało, że czuł się nieswojo. By ukryć zmieszanie, spojrzał na kolejną postać siedzącą w kawiarni...
...lecz ta właśnie znikała za drzwiami. Równocześnie anioł poczuł wibracje w kieszeni. Sięgnął do niej i wyjął srebrny dysk.

***

- Michał!
- Dżibril, uspokój się. Chcesz zmarszczek dostać?
- Jak mam się uspokoić?! Zawału bym dostał! Byłem u ciebie, ale od wczoraj nikt cię nie widział! Człowiek myśli o wszystkim, co najgorsze...
- Gabriel - przerwał ten monolog Michał.
- Tak? - zapytał zaskoczony archanioł.
- Poprawka: nie jesteś człowiekiem.
- Czepiasz się szczegółów! - Krzyknął jeszcze Gabriel i się rozłączył.

- 4 -

Samotny jeździec pędził po nieboskłonie. Jasne, prawie białe włosy opadały mu na niebieskie oczy. Dosiadał gniadego rumaka o srebrnych kopytach.
- Rusz się, chabeto! - krzyknął jeździec.
Koń zarżał dziko i targnął łbem, ale przyspieszył. Biegł tak szybko, że gwiazdy i planety zamieniły się w jasne, rozmazane smugi. Wiatr wciskał się w oczy anioła siedzącego w siodle. Jego palce, zaciśnięte na końskiej grzywie, zdrętwiały. Jeszcze trochę, powiedział do siebie w myśli. Wytrzymasz, stary.
W końcu w oddali ujrzał białe mury Królestwa.
- Szybciej, Jaspis! Już prawie!
Potężne kopyta uderzyły o bruk przed Pałacem Najwyższych. Strudzony jeździec ostatkiem sił wdrapał się na schody. Zastukał mosiężną kołatką. Otworzył mu dżin w zielono-złotej liberii.
- Metatron formuje szeregi - wydusił przybyły i zemdlał.

***

Białowłosy anioł otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Twarz Daimona Freya, Anioła Zagłady, nie jest najprzyjemniejszym widokiem tuż po przebudzeniu.
- Razjel, twój pacjent się ocknął! - Krzyknął Daimon. Anioł leżący na wojskowej pryczy powtórnie uniósł powieki. Miejsce Abaddona zajął Książę Tajemnic. Pochylił się nad jeźdźcem i wymruczał kilka zaklęć. Anioł poczuł jak wstępują weń nowe siły.
- Jak się nazywasz? - zapytał Razjel łagodnym, acz stanowczym głosem.
- Andachiel - wychrypiał anioł. Wargi miał popękane od wiatru, a gardło suche jak pustynia. - Masz może trochę wina?
Razjel skinął i gestem przywołał jedną z anielic. Wprawdzie jego wino nie dorównywało trunkom Gabriela, jednak wciąż należało do najlepszych gatunkowo. Andachiel wypił duszkiem zawartość puchara. Abaddon napełnił ponownie naczynie.
- Mówiłeś, że Metatron... - zaczął Razjel.
- ...gromadzi żołnierzy - dokończył za niego Daimon.
- Raczej bezwładną zbieraninę - prychnął Andachiel. - Kilka regimentów Mrocznych i najgorsze męty Głębi. Jednak jest ich całkiem sporo. Dorównują wojskom Królestwa.
- A ludzie Lucyfera? - zapytał Razjel. Dawniej Niosący Światło należał do chóru Cherubinów. Był jednym z najbliższych przyjaciół Razjela. Byli jeszcze szczeniakami marzącymi o wyższych stanowiskach. Pętali się wraz z Archaniołami po ogrodach Edenu i wychwalali wielkość Pana. Czasami zbliżali się do Pałacu Tronu, lecz prędzej czy później jakiś nadgorliwy ogrodnik ich stamtąd przeganiał. A potem Lucyferowi odbiło i sprzeciwił się Panu. Od jego odejścia było w towarzystwie tak cicho...
- Razjel, słuchasz? To nie pora na wspominki.
Szorstki głos Daimona wyrwał Księcia Magów z zadumy.
- Masz rację - powiedział cicho. - Więc co z Lucyferem?
- Nie zgodził się na propozycję Metatrona. Siedzi za to w lochu - powiedział ponuro Andachiel.
- W lochu?!
- Mroczni wtargnęli wczoraj do jego pałacu. Uwięzili Lucyfera, Samaela i Asmodeusza w lochu, a resztę wybili. - Posłaniec mówił grobowym głosem, na jego twarzy pojawił się wyraz nienawiści i obrzydzenia. - Ludzie Mrocznej Arystokracji zabawili się z żołnierzami, zanim ich zabili. Myślę, że uważali szybką śmierć za zbyt... - urwał, szukając odpowiedniego słowa.
- Łagodny? - podpowiedział Abaddon.
- Właśnie. Uważali szybką śmierć za zbyt łagodny koniec. Ponabijali żołnierzy Lucyfera na pale. Wszystkich: dżiny, salamandry, sylfy, geniuszy... Nikogo nie oszczędzili.
Razjel patrzył martwym wzrokiem na ścianę.
- Zawiadom Michała - polecił Daimonowi. - Koniec zabawy.

***

Michał szedł szybko ulicami Królestwa. Spieszył do rezydencji Rafaela - tam mieli się wszyscy spotkać. Abaddon nie wyjawił mu szczegółów, ale jego twarz mówiła wszystko szykowała się wojna. Wódz Zastępów wpadł do wielkiego holu i, nie zwracając uwagi na lokajów ubranych w niebieską liberię, popędził do gabinetu Rafała. W środku byli już wszyscy.
- Nic nie mówcie: Metatron szykuje się do ataku? - zapytał już w progu.
Wszyscy pokiwali smętnie głowami. Głos zabrał Gabriel.
- Panowie - zaczął. - Nie ukrywam, że sytuacja jest krytyczna. Nie sądzę, byśmy to przeżyli. Ale to nie znaczy, że nie mamy walczyć ze wszystkich sił. Musimy bronić Królestwa, choćby za cenę własnego życia. Co do tego nie ma wątpliwości. Metatron ewidentnie zwariował. Według mnie, zbyt długo przebywał z Jasnością. Nie wiem, czy uznał, że sam jest w stanie zapanować nad Niebem. Faktem jest to, że jest teraz naszym wrogiem. I jeśli spotkacie się z nim w bitwie, nie wahajcie się zadać ciosu. Bo inaczej ostrze może przebić was.
Zapadła chwila milczenia, nieprzerywana najmniejszym szmerem. Rafael wezwał służących z winem. Gdy puchary zostały napełnione, wzniósł toast.
- Cieszę się, że mogliśmy współpracować. Wasze zdrowie i niech Pan będzie z wami.
Wypili trunek w milczeniu. Bo cóż można w takiej chwili powiedzieć?

- 5 -

Królestwo upadło. Ruiny pięknych niegdyś budynków sterczały ponad ciałami poległych. Wszędzie tylko krew, błoto i pióra. Miliardy piór. Siły wroga były o wiele, wiele większe niż wszystkie oddziały Nieba. Nawet Szarańcza, dywizjon Aniołów Zniszczenia, nie dała im rady.
Metatron stał w milczeniu na ocalałym tarasie Pałacu Tronu. Tak, jak się spodziewał, nie zastał w nim Pana. Bo Bóg odszedł wiele lat temu. Zostawił wszystkich na pastwę losu. Ale anioły nie dały się tak łatwo. Sprzedały swoje życie i wolność Królestwa za bardzo wysoką cenę.
Gdy Metatron wkroczył na Pola Elizejskie, już na niego czekali. Oddziały Szarańczy w niebieskich, żółtych i zielonych barwach. Dowodził nimi Kamael - jak zwykle ubrany w typowy strój Aniołów Zagłady: białą, lnianą koszulę, czarne, wąskie spodnie i wysokie buty jeździeckie z mnóstwem sprzączek. Brązowe włosy, długie do linii szczęki, zaczesał do tyłu i przewiązał czarną opaską. Uśmiechał się pogardliwie. Jednak ten uśmiech szybko zgasł. Kamael zginął jako jeden z pierwszych po burzliwej, choć krótkiej walce z Baalem. Aniołowie Zniszczenia padali jak muchy. Demony poradziły sobie z nimi bez większych problemów.
Michał, widząc klęskę Szarańczy, posłał do boju parasim - niebiańską kawalerię. Początkowo zdobyli minimalną przewagę: Głębianie zaczęli się cofać, a demony padały gęsto od strzał jeźdźców. Jednak Metatron przewidział ten ruch. W końcu niegdyś również był mieszkańcem Królestwa. Przeciw parasim wystawił stwory zamieszkujący obszary wokół Jezior Ognia. Poczwary przypominały wielkie pająki na długich, chudych nogach. Miały opancerzone korpusy, których żadna strzała nie była w stanie przebić. Stwory zaczęły strzelać strumieniami wrzącej lawy. Jeźdźcy wraz z końmi spadali na ziemię, ginąc w straszliwych męczarniach. Ci, co przeżyli atak, byli bezlitośnie tratowani. Taki był koniec dzielnych parasim.
Następne ruszyły Trony, Chajot i Rydwany, lecz one także poległy. Nic nie było w stanie pokonać armii Metatrona. Nawet Serafiny, których resztka pozostała w Niebie. Ogniści spadli na atakujących niczym złote pioruny. Ich olbrzymie skrzydła młóciły powietrze, śląc na nieprzyjaciół ognisty wiatr. Dwunastu Serafinów brało udział w tej walce. Udało im się zabić kilka tysięcy demonów. Ale Metatron, obeznany w zaklęciach, zesłał na nich śmiertelny deszcz. Najwyższy z chórów konał pośród ciał innych obrońców. Pozostały tylko Anioły Służebne, które do tej pory nawet nie widziały miecza. Nic dziwnego, że Głębianie wybili wszystkich w pień. Królestwo upadało. A wszystkiemu przyglądali się bezsilni Archaniołowie. Siedmiu przyjaciół stało na wzgórzu. Ariel, Książę Jupitera. Uriel, regent Słońca, Archanioł Obecności Bożej. Razjel, Archanioł Tajemnic, Książę Magów, Pan Tajemnic. Rafael, Anioł Uzdrowień. Abaddon, Anioł Zagłady. Gabriel, rezydent Księżyca, Pan Snów i Objawień, Anioł Śmierci. I Michael, Wódz Zastępów, tytularny Cherubin.
Oddziały Metatrona ruszyły na nich, lecz wódz powstrzymał ich gestem. Wszedł na wzgórze, z którego oglądali masakrę Archaniołowie.
- Mówiłem wam, że zwyciężę - szepnął. - Dlaczego do mnie nie dołączyliście?
Michał rzucił się na niego z obnażonym mieczem. Udało mu się zadrasnąć Króla Aniołów w ramię. Z rany popłynęła lepka krew.
- Mika'il... Myślałem, że zmądrzałeś - powiedział z nutą zawodu w głosie.
Podniósł dłoń i zaczął szeptać inkantację.
- Żegnaj, Michale - szepnął jeszcze, po czym uderzył w Wodza czerwonym płomienie. Michał padł bez ruchu na ziemię. Przyjaciele nie zdążyli zareagować. Płomień uderzył w każdego z nich. Jeden po drugim upadali obok Michała.
Żaden anioł nie ocalał z rzezi, jaką była ta bitwa. Metatron zwyciężył. Królestwo upadło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
~durch_den_monsun




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w Tobie tyle zła?

PostWysłany: Śro 14:01, 12 Lip 2006    Temat postu:

Ooooo
Tyle moge powiedziec.
Widze, ze lubisz temat aniolow.
Za zwyczaj mowie, ze to juz oklepane, choc dobry autor i z oklepanego cudo zrobi, ale...
To nie bylo oklepane, bo przedstawilas to w innym swietle. Zupelnie innym.
Najbardziej mi sie podobalo, jak Rafael powiedzial do Michala "misiu".
Jakie to zabawne w ustach aniola...
I w sumie mi sie podobalo. Tylko koniec. Krolestwo upadlo?
Hm... no trudno.
Pozdrawiam:
~ddm


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Work Of Art Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Designer - Créateur


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin